Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/to-pomarancza.katowice.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server314801/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 17
- Tak sądzę - wzruszył ramionami. - Ale i tak chciałem

przecznicę. Skręciwszy jeszcze raz, obrał kierunek na knajpę.

- Tak sądzę - wzruszył ramionami. - Ale i tak chciałem

i porwanych dzieci.
- Och, pewnie. Chciał być ze mną częściej, niż ja mogłam sobie
płomień.
siedziska. On sam przysiadł na pieńku.
Ale to była tylko teoria: że został sprzedany ludziom nielegalnie
o ojcu - w teraźniejszym.
Wolała nie drążyć tematu.
opowiedzieć mu to wszystko. Dołączyłam też wycinki z gazet o
an43
chętnie na obmycie z zaschniętej krwi. - Mogę przecież wracać w tym.
- On spróbował, ja odmówiłam. To wszystko.

organów, to jeszcze w dodatku żył i miał się świetnie?
oplecione siecią żył spoczywały bez ruchu na udach.

Billy miał wypadek. Właśnie wróciłem ze szpitala. Nasze nieplanowane spotkanie w barze przeszkodziło w sfinalizowaniu transakcji z Watkinsem. Nie dziwota, że był taki wściekły wtedy, na drodze. Nadal mu nie zapłaciłeś i Klaps się wściekał. Podejrzenia zaczęły się skupiać na nim, zamiast na tobie. W desperackim odruchu poszedł do Sayre i sprawił, że Scott skoncentrował się na motywie bratobójstwa. Doprowadził do tego, że zaaranżowałeś wreszcie spotkanie z Watkinsem dziś rano, w obozie rybackim. - Założę się, że skończyłeś studia prawnicze z wyróżnieniem, Beck - uśmiechnął się Chris. - Jesteś bardzo sprytny, muszę przyznać. Zmartwię cię jednak, ponieważ pod przysięgą zeznam jedynie to, że Klaps Watkins wpadł do chaty, wymachując nożem i grożąc, że za chwilę z ogromną radością zabije swojego drugiego Hoyle'a. - Nie wątpię, że tak to się właśnie odbyło, Chris. Po prostu pojawił się wcześniej, niż się spodziewałeś. Chciał cię zaskoczyć, ponieważ ci nie ufał i słusznie. Nawet Watkins był na tyle mądry, by zdawać sobie sprawę, że nie wręczysz mu pieniędzy za zlecenie i pozwolisz tak po prostu odejść. W chwili, gdy zgodził się na zabicie Danny'ego, podpisał na siebie wyrok śmierci. - Proszę, Beck. Nie rozczulajmy się nad Klapsem. Od samego początku chciał mnie wystawić do wiatru. Jak sądzisz, dlaczego zostawił zapałki w domku? Beck zastanawiał się przez chwilę, co powinien zrobić. Mógł teraz wyjść, zwyczajnie odwrócić się i odejść. Pojechać do Sayre i spędzić resztę życia, kochając ją. Do diabła z Chrisem i Huffem, ich oszustwami i korupcją, z ich śmierdzącą, śmiertelnie niebezpieczną fabryką. Był już tak cholernie zmęczony całą tą walką i grą pozorów. Chciał zrzucić z siebie jarzmo odpowiedzialności, zapomnieć, że kiedykolwiek znał Hoyle'ów. Niech ich piekło pochłonie. Tego właśnie pragnął Beck. Mógł też zostać i zrobić to, do czego się zobowiązał. Pierwsza opcja była bardzo przyjemna, druga przesądzona. - To nie Watkins podrzucił pudełko zapałek w chacie, Chris. - Spojrzał mu prosto w oczy. - Ja to zrobiłem. Oczy George'a Robsona piekły od łez niegodnych mężczyzny. Dygotał ze zdenerwowania i strachu. Kiedy opuścił fabrykę, upał zaatakował go gwałtownie, wywołując zawroty głowy. Wstrząśnięty do głębi, oparł się o ścianę budynku i zwymiotował. Spazmy targały nim, słońce paliło jego spocony kark. Gdy zdał sobie sprawę, jak blisko był popełnienia grzechu śmiertelnego i jak bardzo rozczarował się swoim niepowodzeniem, ogarnęła go kolejna fala mdłości. W końcu żołądek opróżnił się całkowicie i suche spazmy ustały. Otarł usta wilgotną chusteczką, którą wyjął z tylnej kieszeni spodni. Osuszył spocone dłonie i otarł kark. Chciał zabić Chrisa. Wszystko miał zaplanowane. Chciał upozorować wypadek. Obluzował pasek klinowy tak, że powinien się zerwać zaraz po uruchomieniu maszyny. Gdyby pas wystrzelił na bok, zabiłby każdego, kto w tym czasie dokonywałby inspekcji pracującej maszyny. Ale pasek wytrzymał. Teraz, patrząc z perspektywy czasu, George dziękował Bogu, że nic się nie stało. Dziękował mu nawet za swoją niezręczność. Gdyby udało mu się zabić Chrisa, wcześniej czy później wszystko by się wydało i skazaliby go na śmierć, a wtedy i tak straciłby Lilę. Teraz przynajmniej miał jeszcze szansę, by ją uszczęśliwić. Poświęci jej więcej czasu. Jeżeli za miesiąc albo za rok porzuci go dla Chrisa lub kogoś równie czarującego, to trudno. Przynajmniej do tego czasu będzie należała do niego. O tak. Dziękował Bogu za oddalenie od niego potwornej katastrofy. - Panie Robson? Odepchnął się od ściany i zamrugał, widząc Sayre Hoyle, wyraźnie bez tchu i wstrząśniętą.

- Klasycznie. Kiedy zaczął się wymądrzać, oparł nogę na łóżku, odsłaniając w ten sposób krocze. Kopnąłem go w jaja najsilniej, jak mogłem. Nie trafiłem zbyt celnie, bo jedynie go osłabiłem. Przewrócił się, ale nie wypuścił noża. Kiedy próbowałem mu go zabrać, zamachnął się na mnie, nie trafił, więc spróbował znowu, ale tym razem udało mi się chwycić go za nadgarstek. Zaczęliśmy walczyć. Watkins przegrał i upadł na ostrze. Musiał sobie przeciąć jakąś tętnicę w brzuchu, bo krew dosłownie zaczęła się z niego wylewać strumieniem. Próbowałem zatamować krwawienie, ale umarł po kilku minutach. Beck spojrzał na Scotta. - To była zdecydowanie samoobrona. - Oczywiście, tak to wygląda. - Detektyw wyciągnął dłoń do Chrisa. - Jestem panu winien przeprosiny, panie Hoyle, za wszelkie niedogodności i wstyd, jakich stałem się przyczyną. Najbardziej jednak żałuję, że zacząłem pana podejrzewać. Chris uścisnął rękę Scotta. - Wykonywałeś swoją pracę. My, Hoyle'owie, potrzebujemy ludzi takich jak ty, żeby chronili nasze miasto, prawda, Huff? - Tak jest. Rumieniąc się na tę pochwałę, detektyw sięgnął po torbę z dowodem rzeczowym. - Zabiorę to do biura i zarejestruję - powiedział do Rudego. - Jeśli chcesz, mogę zawieźć ją jutro do Nowego Orleanu. - Dzięki. Jak tylko wrócę na komendę, napiszę oświadczenie, które Chris podpisze. Detektyw dotknął palcami brzegu kapelusza i spojrzał na Sayre. - Do widzenia pani. - Z tymi słowy odszedł, unosząc torbę z dowodem rzeczowym. Chris zaciągnął się głęboko papierosem i zgasił niedopałek na schodku. - Będę rad, kiedy to wszystko wreszcie się skończy. Być podejrzanym o morderstwo to żadna przyjemność. Nie mówiąc o tym, że odciąga mnie to od spraw przedsiębiorstwa, a tam dzieje się bardzo źle. - Spojrzał ze złością na Sayre, ale nie skomentował jej uczestnictwa w wydarzeniach, które doprowadziły do zamknięcia fabryki. Karetka z ciałem Watkinsa zdążyła już odjechać, pozostali zaczęli się powoli zbierać. Rudy Harper został najdłużej. - Wygląda gorzej niż Klaps - zauważył Chris, śledząc jego wyjazd. - Ma raka. Wszyscy spojrzeli na Huffa, poruszeni tym, co powiedział. - Jest bardzo źle? - spytał Chris. - Powiedzmy tylko, że to dobrze, iż Wayne Scott zaczął grać w naszej drużynie. - Nie podpisał jeszcze listu intencyjnego - mruknął Chris. - Skrucha potrafi zmiękczyć serce niejednego człowieka. Chyba czas na to, abyś wysłał mu list z podziękowaniem i małym prezencikiem w kopercie. Chris odwzajemnił konspiracyjny uśmiech Huffa. - Zrobię to jutro z samego rana. - Idę nad wodę - rzuciła sztywno Sayre. - Beck, zawołaj mnie, kiedy będziesz gotowy do odjazdu. Chris przyglądał się odchodzącej siostrze z rozbawieniem. - Chyba obraziliśmy Sayre. A może po prostu jest wkurzona, że tak się co do mnie pomyliła? Beck nie odpowiedział, Huff zdawał się nie słuchać. Przyglądał się fasadzie rozklekotanego domku. - Powinienem sprzedać ten teren.
- Ty zawsze byłeś moim przyjacielem... - cicho powiedziała Róża.
Dalym. Beck spojrzał na niego pytająco. - Tak, to ten sam - odparł Chris. Beck znał Clarka Daly'ego z fabryki. Kilka razy brygadzista odesłał go do domu za pojawienie się w pracy po alkoholu. Przyłapano go nawet na trzymaniu butelki whisky w pudelku na lunch. To dziwne, że Sayre kiedykolwiek chciała na niego spojrzeć. - Przez jakiś czas Huff tolerował jej mały romans - ciągnął Chris. - Wydawał się dość niewinny. Kiedy jednak się okazało, że oni traktują to bardzo poważnie, postanowił zakończyć przygodę miłosną Sayre. - Czy Clark miał wtedy kłopoty z piciem? - Nic podobnego. Od czasu do czasu wypił jedno piwo. Był gwiazdą, sportowcem i prymusem. - O co więc chodziło? - Nie znam szczegółów. Studiowałem już wtedy. Nie interesowały mnie sprawy Sayre i nie przyglądałem się jej związkowi zbyt uważnie. Wiem tylko, że Huff niechętnie spoglądał na Clarka Daly'ego jako na przyszłego zięcia. Gdy tylko skończyli liceum, wtrącił się i zakończył ich romans. - Jak zareagowała Sayre? Chris uśmiechnął się krzywo. - A jak myślisz? Wybuchem o skali Wezuwiusza, przynajmniej tak mi powiedziano. Kiedy się zorientowała, że jej awantury nie robią na Huffie żadnego wrażenia, popadła w głęboką depresję. Straciła sporo na wadze, snuła się po domu niczym duch. Która to powieściowa postać włóczyła się po domu w pokrytej pleśnią sukni ślubnej? - Panna Havisham? - Właśnie. Pamiętam, że pewnego weekendu wróciłem do domu i ledwo rozpoznałem Sayre. Wyglądała okropnie. Nie poszła na studia, przestała robić cokolwiek. W ogóle nie wychodziła z domu. Kiedy zapytałem Selmę, co się stało, zaczęła płakać i powiedziała, że Sayre zmieniła się „w biedną, umęczoną zjawę, ulituj się Panie nad jej duszą". Danny rzekł, że nic nie wie, bo nie rozmawiał z Huffem od miesięcy i unikał przebywania z nim w tym samym pokoju. Chris przerwał, żeby upić łyk napoju z puszki, Beck pragnął poznać resztę historii, ale nie ponaglał Chrisa. Nie chciał, żeby wyszło na jaw jego nadmierne zainteresowanie. Na szczęście Chris sam podjął opowieść: - Trwało to wszystko miesiącami. Wreszcie Huff miał tego dość. Powiedział Sayre, że ma skończyć z żałobą i wziąć się w garść, albo wyśle ją do czubków. - Taki był lek Huffa na nastoletnie złamane serce? Groźba wysłania do szpitala psychiatrycznego? - Brzmi to dość okrutnie, prawda? Niemniej poskutkowało, ponieważ kiedy Huff wybrał dla niej kandydata na męża i zaczął nalegać na ślub, Sayre bez specjalnych oporów poszła do ołtarza. Pewnie doszła do wniosku, że małżeństwo jest lepsze od pokoju z drzwiami bez klamek. Beck patrzył w zamyśleniu na zamknięte dwuskrzydłowe drzwi wiodące na oddział intensywnej terapii. - Dosyć długo Sayre ma za złe ojcu, że kiedyś wtrącił się w jej związek z czasów szkolnych - mruknął. - To cała Sayre. Już jako dziecko musiała się wiecznie o coś boczyć. Nadal jest taka. Wszystko bierze zbyt poważnie. - Chris wstał i rozprostował plecy, a potem podszedł do okna. Stał tam przez dłuższą chwilę, w milczeniu wpatrując się w niesprecyzowany punkt. W końcu Beck zapytał:
- Przykro mi, ale nie mogę udzielić pani bliższych in¬formacji.
- Tak, pytam czy nadałeś już jej jakieś imię, które specjalnie dla niej wymyśliłeś. Takie imię, które jest tylko wasze i
Tammy przez chwilę liczyła w myślach.
- Sama jesteś sobie winna. Ja chyba coś mówiłem na ten temat.
- Moim zdaniem Henry ma w nosie uroczyste kolacje przy świecach - zaśmiała się.
- Ty chyba w ogóle nie spałeś? - spytała z troską.
- Nie będziesz mi sprawiał żadnych kłopotów, prawda, chłopcze? Nie miał pojęcia o piekle, jakie zgotował placówce, nad którą sprawował pieczę. Miał jeszcze żałować dnia, w którym zabrał małego z więzienia. Przez kolejne pięć lat Huff żył, a raczej egzystował, w sierocińcu prowadzonym przez ludzi, którzy głosili miłość Jezusa Chrystusa, a jednocześnie potrafili rzemiennym pasem zbić na kwaśne jabłko podopiecznego, który spojrzał na nich krzywo, tak jak to często czynił Huff. Gdy miał trzynaście lat, uciekł z tego więzienia. Odchodził, żałując tylko jednego - że ten skurwysyn w garniturze w paski nie wiedział, że to Huff go zabił. Powinien był go obudzić i pozwolić mu włożyć okulary, zanim udusił go poduszką. Nie popełnił tego samego błędu z panem J. D. Humphreyem. Upewnił się, że morderca jego taty go widział i usłyszał nazwisko, które Huff wyszeptał mu do ucha, nim udusił go w jego własnym łóżku, podczas gdy żona pana Humphreya chrapała spokojnie tuż obok. Policjant oszczędził mu kłopotu planowania kolejnego zabójstwa. Huff rozpytał się o niego w mieście i dowiedział się, że oficer próbował rozdzielić dwóch Murzynów, którzy kłócili się o psa do polowań. Jeden z nich miał nóż, który wylądował zanurzony po rękojeść w brzuchu policjanta. Podobno umierał, wrzeszcząc. Od chwili, gdy zginął jego ojciec, Huff miał bardzo niską opinię o ludziach z odznakami policyjnymi. Jego pogarda znalazła swoje ujście w tej chwili: - Co znowu wymodził ten gnojek, Scott? Beck opowiedział mu o wczorajszym przesłuchaniu. Chris przerywał mu od czasu do czasu ironicznymi w tonie protestami lub zgryźliwymi żarcikami na temat detektywa. - Chris, twoje wyjaśnienie rozmowy telefonicznej z Dannym powinno usadzić Scotta - powiedział Huff, gdy już Beck zakończył swe wyjaśnienia - zwłaszcza że to ja poprosiłem cię o wybicie bratu z głowy jego dewocji. Widzę jednak, że Scott jest zawzięty i ambitny, co trochę mnie martwi. Wygląda na to, że nie zamierza się poddać i odrzucić tych nonsensów. - Obawiam się, że masz rację - zgodził się Beck. - Nie rozumiem, co się dzieje z Rudym - poskarżył się Chris. - Za każdym razem, gdy musiałem się spowiadać, oddawał całą władzę w ręce Scotta. Musiałem tam siedzieć i wysłuchiwać różnych idiotyzmów ze strony tego kmiota, a Rudy nie powiedział ani słowa. Może czeka na podwyżkę? Jeśli tak, dajmy mu kilka banknotów i skończmy tę sprawę albo sami przystąpmy do działania i zabawmy się w detektywów. - Detektywów? - Huff przeniósł wzrok z Chrisa na Becka. - O czym on mówi? - Chris uważa, że ktoś zabił Danny'ego i celowo skierował podejrzenie na niego. - Ktoś mnie wrabia, Huff. Huff podniósł oparcie swojego fotela do nieco wygodniejszej pozycji. - Wrabia cię, tak? Co sądzisz o tej teorii, Beck? - To prawdopodobne. Przez te wszystkie lata narobiłeś sobie wielu potężnych wrogów. Przypuszczam, że jeśli ktoś chciałby uderzyć naprawdę mocno, zaatakowałby jedno z twoich dzieci. A oskarżenie o to drugiego dziecka przyniosłoby temu komuś podwójną satysfakcję. - Jakieś pomysły co do tego, kim jest ten człowiek? - Klaps Watkins - rzekł Chris. Huff patrzył na niego przez kilka minut, a potem z jego piersi wydobył się grzmiący śmiech. - Klaps Watkins? Nie ma na tyle rozumu, żeby zabić robaka i uniknąć za to odpowiedzialności. - Posłuchaj mnie, Huff. Klaps jest przestępcą. - Jasne. Wszyscy Watkinsowie to degeneraci, ale nie wiedziałem, że są mordercami. - To awanturnicy, agresywni z urodzenia. Po trzech latach w Angoli Klaps mógł nauczyć się, jak
wyjątkowo dokuczliwy był hałas spowodowany przesuwającymi się łańcuchami.
Pewnie po to, by przypieczętować układ, tłumaczyła so¬bie w duchu Tammy. Tak, na pewno po to.
- Nie wierzę w ani jedno pańskie słowo!
uboższe i nijakie.
Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, uchyliła drzwi, a jej wzrok padł na łóżko. Ani mały, ani duży książę nawet się nie poruszyli.

©2019 to-pomarancza.katowice.pl - Split Template by One Page Love